czwartek, 10 marca 2016

ŻYCIE W USA: PIERWSZA ZIMA W NOWYM JORKU

Prognoza z wtorku
rano, gdy poczułam
wiosnę w powietrzu.
W Nowym Jorku i okolicach wiosna nadchodzi do nas wielkimi i szybkimi krokami. Wczoraj wieczorem wracałam z pracy w cienkim sweterku, leginsach i trampeczkach. Byłam już też na dworze w T-shirtcie, a okulary przeciwsłoneczne to "must-have". Widziałam w metrze i na mieście, że co odważniejsi decydowali się nawet na krótkie spódniczki czy szorty. Dziś będę chować głęboko do szafy wszystkie zimowe ubrania i buty, więc pomyślałam, że to też dobry czas by powspominać naszą pierwszą zimę w NYC!

Zawsze słyszałam, że zima w Nowym Jorku jest piękna i mroźna. Czasem nie można się dostać do pracy przez śnieżyce, -15 lub nawet -20 stopni to normalka, a Święta Bożego Narodzenia są zawsze "jak w banku" białe.

No cóż...

Nasza pierwsza zima tutaj okazałą się troszeczkę inna. Najpierw bardzo długo czekaliśmy na jej przyjście. Prawie cały październik chodziłam jeszcze w sandałach, mój mąż pod koniec listopada spalił sobie przedramiona podciągając na chwilę rękawy bluzy, a kurtki zaczęliśmy nosić dopiero w grudniu. Zresztą co tu dużo mówić- od końca sierpnia, kiedy tu przylecieliśmy, do dzisiejszego dnia włącznie mieliśmy tylko 10 dni podczas których padał deszcz!

W pierwszą niedzielę grudnia pojechaliśmy spędzić dzień w Nowym Jorku.
Chcieliśmy obejrzeć choinkę w Rockefeller Center, świąteczny pokaz iluminacyjny na jednym z budynków obok, wszystkie sławne nowojorskie świąteczne dekoracje i spędzić trochę dnia w Central Parku. Wszystko uczyniliśmy. Pierwsze trzy wymienione rzeczy z gigantycznym tłumem, a ostatnią, Central Park, w bardzo ciepłej, jesiennej atmosferze, jak widać na zdjęciach powyżej.
Było pięknie ale wciąć mieliśmy nadzieję, że do Świąt zrobi się biała zima. Przecież wszyscy zawsze mówili, że święta tutaj zawsze są białe.

Nie były.

17 styczeń 2016
W wigilię mieliśmy 24 stopnie na plusie. Spacer do sklepu po ostatnie produkty robiliśmy w krótkich rękawkach. Na pasterkę poszłam w sukience i kozaczkach ale beż żadnych rajstop. Tak, gołe nogi pod koniec grudnia. Gdzie ta zima?!

17 stycznia poprószył pierwszy śnieg. Ależ byłam podekscytowana! Od razu zaczęłam robić zdjęcia i wysyłać po rodzinie. Wrzucam jedno z nich, bo to świetne zestawienie z następnymi.

Biało nie było aż do 23 stycznia. W nocy z 22 na 23 stycznia (piątek na sobotę) zaczęło się z grubej rury. Nasza pierwsza prawdziwa burza śnieżna, tak zwany blizzard. Gdy tylko to zapowiedzieli w pracy dostałam wolne, szef powiedział, że nie dojadę, a jak dojadę to już na pewno do domu nie wrócę, bo autobusy nie będą jeździć w taką pogodę. Jak to nie będą jeździć?!- pytałam. We Wrocławiu nawet w największy śnieg jeżdżą. Może i mają godzinę opóźnienia, ale jeżdżą. Miał rację. W mojej okolicy nie jeździła żadna komunikacja od piątku późnym wieczorem do poniedziałku rano. Wszystko zamarło.
Góra: wieczór 22 stycznia, wczesny poranek 23 stycznia, przedpołudnie 23 stycznia.
Dół: Wszystko zasypane w południe 23 stycznia.
Wiecie jak na amerykańskich horrorach główny bohater idzie przez amerykańskie miasteczko środkiem ulicy, nikogo nie ma, drogi puste, samochody pozostawiane na poboczach, jedyne co słychać to skrzypienie wiszących świateł drogowych, którymi od czasu do czasu rusza wiatr. DOKŁADNIE TAK się czuliśmy idąc na spacer w sobotnie południe, gdy burza śnieżna zrobiła sobie przerwę na jakieś dwie godzinki.

Gdy burza szalała nie dało się wyjść z domu. Gigantycznym opadom towarzyszył potworny wiatr. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam, przez okno wyglądało to niesamowicie, ale w żadnym wypadku nie chciałabym się nigdy znaleźć w taką burzę na zewnątrz. Śnieg przyrastał bardzo szybko. Mieliśmy widok na świetny przekrój z naszego kuchennego okna, z którego można wyjść na dach. Pierwsze dziesięć centymetrów już było szalenie ekscytujące. Słyszeliśmy, że przewidują, w zależności od okolicy do 30 „inczy” śniegu (ponad 70 cm) ale w żadnym wypadku nie spodziewaliśmy się, że zasypie nam całe okno!
W niedzielę, gdy burza ustała, słońce wyszło, a wszystko było całkowicie zasypane śniegiem, ulice były pełne ludzi z łopatami i spalinowymi maszynkami do odśnieżania. Sąsiedzi pomagali sąsiadom, powolutku każdy (z uśmiechem!) odkopywał swój samochód i udrażniał chodnik. Co ciekawe, główne ulice były praktycznie odśnieżone, przez cały weekend, w tą i z powrotem jeździło po nich kilkanaście spychaczy.

"Bałwan" z resztek śniegu,
znaleziony w McCarren Park
A potem cały ten śnieg stopniał. Zabawa się skończyła, zaczęły się mrozy. Był nawet dzień z odczuwalną -36st.C! Mimo wszystko prawie nie nosiłam swoich zimowych sweterków, a nawet dżinsy nosiłam sporadycznie. Śnieg padał jeszcze parę razy, wyjątkowo szybko zabielając wszystkie powierzchnie płaskie, ale równie szybko znikał. Podobno w poprzednich latach metr śniegu na ulicach potrafił utrzymywać się do końca marca, a nawet i kwietnia. Hmm, muszę uwierzyć na słowo.

Na pewno nie w tym roku. Jest początek marca, a ja już chowam puchowe kurtki, prawie nienoszone zimowo-jesienne ubrania i cieplejsze buty. Drzewa powoli zyskują liście i zaczynają przysłaniać nasz widok na Manhattan. Jak to piszę jest dziewiąta rano a na dworze już jest 19 stopni. Ma być 24. Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że najcieplejsza zima jaką ktokolwiek tu pamięta właśnie dobiegła końca.


#Patricia