24
listopada 2016 w USA obchodziliśmy Thanksgiving -
Święto Dziękczynienia. Wypada zawsze w czwarty czwartek
listopada. Mieliśmy z tej okazji długi weekend, dużo dyni, dużo
indyka i dużo wrażeń.
Amerykańskie
Święto Dziękczynienia to moje ulubione święto. Obchodziłam je
już od lat mieszkając jeszcze w Polsce, co roku zmuszając do niego
innych domowników. Choć wcale nie było aż tak ciężko ich
zmuszać ;)
Uwielbiam
je bo pomimo kontrowersji dotyczących jego powstania (związanych z
mordowaniem rdzennych mieszkańców Ameryki) od dawna chodzi w nim o
celebrowanie rodziny i bliskich, zapominaniu na moment o tym do czego
się dąży, za to byciu wdzięcznym za to co się już ma.
Tradycyjnie każdy dziękuje za rzeczy za które jest wdzięczny przy
stole przed uroczystym obiadem, co potrafi być bardzo wzruszające...
CZWARTEK
- THANKSGIVING DAY
Dzień
zaczęliśmy od wycieczki do sklepu (supermarkety były otwarte do
godzin popołudniowych, wszystko inne było pozamykane) po bułeczki
do naszej dyni na świąteczny obiad, bo zapomnieliśmy je kupić
dzień wcześniej. Planowaliśmy nie przyczyniać się do masowego
mordu indyków więc w menu przewidziane były różne potrawy z
dyni. Poza tym indyki są ogromne, a nas jest tylko dwoje i to
jeszcze nie jesteśmy wielkimi fanami mięsa (czasami nie jemy go w
ogóle tygodniami).
Jednak
gdy weszliśmy do sklepu i zobaczyliśmy przecenę na młode indyki,
których jeszcze nie sprzedali, spontanicznie postanowiliśmy jednego
kupić. Chyba z pół godziny staliśmy przez zamrażarką i
szukaliśmy tego najmniejszego. W końcu się udało- 13 funtów,
czyli około 5,5 kilo. Zamiast $29 zapłaciliśmy za niego $6 -
prawdziwie amerykańska przecena. No to teraz bieg do domu,
odmrażanie z modłami by się udało zdążyć do wieczora i
googlowanie jak się w ogóle takie bydle piecze.
Większość
dnia spędziliśmy w kuchni, ale to było super razem szykować
pieczoną dynię, masło czosnkowe, ciasto dyniowe... W między
czasie dzwoniliśmy na Skype do mojej mamy, która też zrobiła w
domu mini święto (kontynuuje jego obchodzenie pomimo, że ja już
się wyprowadziłam) oraz... uczyliśmy się na prawo jazdy!
Zamiast
jednej tradycyjnej obiadokolacji podzieliliśmy ucztowanie osobno na
obiad i kolacje, żeby się nie przejeść na raz. Nie udało się,
przejedliśmy się kilka razy. Jedliśmy: pieczoną
dynię (przepis tutaj, klik) z
ciepłymi bułeczkami i masłem czosnkowym (na
obiad), ciasto
dyniowe (na
deser), pałeczki z
indyka z marchewkowym sosem pieczeniowym, odrobiną żurawiny i
sałatką (na
kolacje). Tak, zjedliśmy tylko pałeczki, bez udka, a i tak się
objedliśmy. Praktycznie cały indyk został nam na "resztki"
na kolejne dni... Dziś jest poniedziałek, a mam go w lodówce
jeszcze ponad połowę.
PIĄTEK
- PRAWO JAZDY
Większość
Amerykanów w piątek po święcie dziękczynienia jeździ na zakupy.
To tak zwany Black Friday - Czarny Piątek i
wszędzie rzucają szalone promocje. Nas to specjalnie nie grzało,
bo nic szczególnego nie potrzebujemy, a w Ameryce promocje są co
chwilę, więc zamiast tego postanowiliśmy zrobić coś dla siebie i
pojechać zrobić sobie prawo jazdy.
Najpierw
trzeba było odstać swoje w kolejce by udowodnić swoją tożsamość kilkoma dokumentami,
zapłacić $10 dolarów za egzamin teoretyczny (w cenę wchodzą
chyba 3 podejścia), pójść do kolejki na egzamin (nie trzeba się
umawiać, po prostu się przychodzi), zdać "egzamin"
wzroku (czyli jednocześnie i literowania po angielsku), wybrać język w
jakim chce się zdawać (ja wzięłam angielski, a mój mąż polski)
i wtedy sadzali Cię przy wybranym stanowisku, gdzie na dotykowym
ekranie rozwiązywało się test. Było trochę presji, bo nie
chcieliśmy by któreś z nas oblało, ale udało się. Zdaliśmy
oboje :)
Nie
musieliśmy się umawiać na egzamin praktyczny, ponieważ z góry
uznali nam go za zaliczony dzięki polskim prawkom, które im
pokazaliśmy. To w sumie logiczne, że jak już masz jakieś prawo
jazdy to umiesz jeździć, a musisz się tylko wykazać znajomością
lokalnych przepisów. Niestety nie w każdym Stanie, tak jak w New
Jersey, uznają zagraniczne prawo jazdy i gdybyśmy mieszkali np. w
Nowym Jorku musielibyśmy też zdawać jazdę. Uff, dobrze, że się
obeszło bez tego niepotrzebnego stresu.
Znowu
trzeba było stanąć w kolejce (która popołudniu zrobiła się
dłuuuuuuga na 2 godziny stania), pokazać dokumenty i oficjalny
papierek oznajmiający, że się zdało, zapłacić $24, zapozować
do zdjęcia i poczekać 2 minuty na wydrukowanie dokumentu. Włela!
Po
południu, gdy w końcu dotarliśmy z powrotem do domu z wycieczki po
prawo jazdy, zjedliśmy zupę dyniową. Była zaplanowana na
poprzedni dzień, ale jej nie zmieściliśmy z uwagi na
spontanicznego indyka.
ZUPA
DYNIOWA | PRZEPIS
Wegańska,
bez glutenu, prosta i szybka. Na dwie osoby:
- 2 duże pałeczki selera naciowego
- oliwa z oliwek
- kilka ząbków czosnku
- imbir - pół łyżeczki suszonego lub łyżeczka świeżego
- puszka puree z dyni (450 gram)*
- słodka papryka, pieprz, sól
- 1,5-2 szklanki wody
*jeżeli
nie ma się dostępu do gotowego purre, można wcześniej je samemu
zrobić piekąc dynie w piekarniku lub można dynię pokroić w małą
kostkę i gotować ją w zupie do miękkości (można dodać ją już
na etapie selera).
Seler
drobno pokroić, dusić na oliwie z oliwek (ok. 2 łyżki) do
miękkości.
Dodać
czosnek i imbir, chwilę podsmażyć.
Dodać
puree z dyni, słodką paprykę, pieprz i sól. Zamieszać.
Wlać
wodę. W oryginalnym przepisie były 3 szklanki wody, ja dałam 2 i
wyszła trochę za rzadka jak na mój gust. Musiałam zagęścić
łyżką mąki.
Zmiksować
ręcznym blenderem.
SOBOTA
- HIGH LINE PARK
Dzień
jedzenia resztek. Pod wieczór pojechaliśmy do Nowego Jorku
odwiedzić koleżankę, dla której wcześniej upiekliśmy całą
blachę świątecznych imbirowych ciasteczek. W drodze powrotnej
poszliśmy na spacer przez słynny High Line Park. Było już ciemno,
ale cudownie, bo prawie nie było ludzi, a roślinki były fajnie
podświetlone. Co jakiś czas zza innych budynków wyłaniał się
Empire- jak zawsze przepiękny nocą, co niestety trudno oddać na zdjęciach.
NIEDZIELA
- W DOMU
Odpoczynek.
Wspólnymi siłami zrobiliśmy sernik na zimno - żurawinowy z
domowym lemon curd. Wyszedł pyszny, rześki w smaku, a
żurawina wpasowała się tematycznie w Święta Dziękczynienia.
Na
obiad zrobiłam farsz z indyka w cieście maślanym z barszczem
czerwonym. Trzeba było trochę tego indyka przemycić tak, żeby go
nie było widać, bo już nei możemy na niego patrzeć :D
Na
zwieńczenie długiego weekendu usiedliśmy przed TV na nowy odcinek
swojego serialu, z miską nachosów (tortilla chips) i łagodną
salsą. Jedno opakowanie było ze słodkimi ziemniakami - wypełniało
ziemniaczaną lukę obok żurawiny, dyni i indyka - typowych dla tego
święta.
To
był bardzo udany weekend: dużo smacznego jedzenia, wspólnego
gotowania i czasu razem niezakłóconego pracą, do tego piękne
spacery i jeszcze podwójny sukces z prawem jazdy!
#Patricia